Bredzenia nastolatki

środa, 18.09.2013 r.

Cóż. Chyba mamy problem. Nie wiedziałam, że do tego dojdzie. Nie chcę brzmieć tragicznie, ale... trudno mi pisać o czymkolwiek. Naprawdę, nie rozumiem tego. Idąc chodnikiem czy kuląc się pod ścianą na przerwie w szkole w moich myślach pobrzmiewają długie, wspaniałe fragmenty wpisów na tego bloga, pełne ciekawych przemyśleń i refleksji. Ale kiedy siadam przy laptopie i kładę dłonie na klawiaturze - w głowie mam pustkę.

Trudno mi mówić o sobie. Nawet nie widzę w tym sensu. Po co?... Przez lata patrzyłam na siebie pod wieloma kątami, przeszłam wiele etapów podejścia do siebie, od zadowolenia i akceptacji, przez niedowierzanie, wstręt, rezygnację, apatię, pogodzenie z losem. Był nawet moment, kiedy rozważałam udział w jakiejś terapii.

Teraz właściwie jestem pogodzona z losem. Wiem, że tkwię w bagnie, ale akceptuję to. Jestem rozmemłana psychicznie. Najchętniej siedziałabym całymi dniami na łóżku, z podkulonymi nogami, zawinięta w jakąś luźną koszulę. Mogłabym słuchać muzyki, gapiąc się w jeden punkt na przeciwległej ścianie, a mój szaroniebieski pokój wypełniałby się ponurym szarym światłem deszczowego dnia. Mogłabym czytać całymi dniami powieści, zwinięta w kłębek na tym samym łóżku, a zapalona lampa odgradzałaby mnie od otaczającego smutku.

Brednie. Brednie i bzdety. Bredzę. Tak trudno mi pisać coś o sobie. Ok, spróbujmy rzeczowo. Mam problem z ludźmi. Stąd wynika moja niska samoocena. Jestem niepewna siebie. Zamiast walczyć z tym, zamykam się w sobie. Podejmuję próby ucieczki, chowam się w przyjazny świat książek, znikam z domu, by uciec do lasu czy zwyczajnie na spacer, porobić zdjęcia nieba, które jest tak odległe, i przez to tak idealne. Z czego wynika problem z ludźmi? Zapewne z przeszłości. Wina nie leży po stronie rodziców, to pewne. Kiedy wrócili ze swojej szalonej podróży po Europie, natychmiast wysłali mnie do przedszkola. Dzieci śmiały się z moich włosów i przedrzeźniały mnie, bo wtedy jeszcze miałam francuski akcent i mieszałam słowa z różnych języków. Płakałam potem w domu. Potem ze strachem szłam do szkoły i od razu wszystko toczyło się źle.

Więc może tu tkwi przyczyna. A może po prostu jestem dziwna. Tak, to najprostsze wyjście. I najbardziej zarozumiałe, i zadufane w sobie. Oby tak dalej!...

Czy dobrze opisałam problem? Z każdym kolejnym rokiem było mi coraz ciężej dogadać się z rówieśnikami. Mimo że już nikt mnie nie przedrzeźniał, ja wciąż czułam jakby drwiny czaiły się gdzieś blisko. Kuliłam ramiona przy każdym wybuchu śmiechu, bojąc się, że dotyczy mnie. To było jednocześnie tak egoistyczne i pozbawione pewności siebie, że aż chciało mi się płakać za każdym razem. Z każdą podejmowaną próbą kontaktu z kimkolwiek było coraz ciężej. Rozmowa urywała się coraz szybciej. W głowie miałam coraz większą pustkę.

Aż w końcu przestałam próbować. Cierpię, ale poza rzadkimi chwilami rozpaczy, akceptuję taki stan. Ja siedzę pochylona nad książką na przerwie, a dookoła mnie przewala się roześmiany, rozdokazywany tłum. Wszyscy przyzwyczaili się, że Agnieszka mało co mówi i czasem rzucają tylko w moją stronę jakąś zdawkową uwagę. Po co? Aby uspokoić sumienie?

Nie chcę popaść w ton, który podchodzi pod wywyższanie się, bo wiem, że w dziedzinie kontaktów społecznych stoję najniżej w hierarchii, poza marginesem społeczności. I tak stało się coś, czego chciałam uniknąć - nieskromnie i niespodziewanie rozgadałam się o sobie.

Wpis cały poświęcony użalaniu się nad sobą, który na dodatek nic nie wnosi - voilà!

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz